poniedziałek, 8 lutego 2016

co tam w świecie...

Witam w nowym roku 2016. Dawno mnie tu nie było, bo jestem w zagranicy i poddaję się wewnątrzwspólnotowemu procesowi formacji. Razem z moim kursem (Niemiec, Szwajcar i Polak) żyjemy na Syjonie, w Szensztat, w Niemczech i odbywamy trzymiesięczny tercjat. Szczególny czas wyciszenia i nurkowania w odmętach przeszłości...co by woda minionych aktywnych lat się trochę przefiltrowała a jej czystość pozwoliła lepiej dostrzegać, którędy dalej...

Prowadzi nas przez ten szczególny czas o. Raul, nasz współbrat z Chile. W domu generalnym na Syjonie podobny czas przeżywają jeszcze cztery inne kursy: trzy z Ameryki Południowej i jeden z Europy. Dom jest więc pełen życia. Wraz z domownikami stałymi jest nas ponad 40 osób. Jednak to nie życie wspólnotowe i międzynarodowe jest w tym czasie szczególnie ważne. Najważniejsze jest życie osobiste i kursowe. Tylko raz w tygodniu, w niedzielę, spotykamy się wszyscy razem przy posiłkach i na modlitwie. Wtedy w jadalni rozbrzmiewa kilka języków na raz: niemiecki, angielski, portugalski, hiszpański i polski. Da się nawet słyszeć grecki, bo w kuchni pracują dwie Greczynki... 

Szensztat jest pięknym miejscem. Wzgórza, lasy, kręte ścieżki i strumyki. To sprzyja wędrówkom i dobrze nastraja. Piękno natury wspiera życie duchowe. Głównym motywem duchowym tercjatu jest ważna data w historii Szensztatu: 20 stycznia 1942. Tzw. drugi kamień milowy. To wtedy ojciec Kentenich, nasz założyciel, zdecydował się dobrowolnie pójść do obozu koncentracyjnego w Dachau. Ta historia, jej niebywałe konsekwencje i okoliczności wyznaczają jakby oś całego dzieła szensztackiego. 

W wolnym czasie zająłem się małym szaleństwem. Z całym kursem robimy kursy wspinaczki górskiej. Pozdrowienia najlepsze dla wszystkich. W kwietniu powinienem być z powrotem.











niedziela, 4 października 2015

się dzieje...

Cały świat rozburdliła wiadomość o nowym męczenniku Kościoła: uciskany ksiądz gej nie może znieść zniewag i ognia nietolerancji. Dokonuje sardonicznego coming out-u. Organizuje prowokatorski performance: ze łzami w oczach opowiada, jak to w ramionach ukochanego Eduardo staje się lepszym księdzem. Lowelas Charamsa stał się męczennikiem. Kanonizowany już w czerwonych barwach martyrii monitorów i ekranów.
Mnie to jednak wygląda na sprytną strategię kariery. Oto rodzi się nowy, przez Kościół za prawdę znienawidzony, znawca i ekspert spraw eklezjalnych. Dołączy niebawem do grona sławnych byłych księży na kanapach i fotelach u Lisa & co. Obym się mylił.

Nie chcę wiedzieć, z kim flirtuje i zdradza żonę jakiś mąż. Nie chcę wiedzieć, jakimi fetyszami opętana żona, zdradza swojego męża. Niekoniecznie lubię słuchać, z kim zdarza się sypiać ludziom lub jak, gdzie i z kim łamie celibat jakiś ksiądz. Unoszenie jednak w ustach katolickiego księdza właśnie takiej wiedzy do rangi żądania o regulację prawną wydaje mi się groteskowe. Jak słusznie zauważył kolega ksiądz: pomyliły się komuś konfesjonał z mediami. W nas wszystkich dosyć jest słabości, niewierności i grzechów, ale nie przychodzi nam do głowy, żeby się z nimi obnosić. To nie byłoby budujące. To jasne: nie wszyscy muszą o wszystkim wiedzieć.

Gdy rozpoczynałem moją drogę do kapłaństwa (2005), nikt mnie nie pytał o moją orientację seksualną. Wielu jednak pytało o to, jak wyobrażam sobie życie w celibacie: bez żony, własnych dzieci, bez domu z kominkiem, bez seksu. Było i jest jasne, że w ten układ ładuję się dobrowolnie. Czy świadomie? W miarę upływających lat, trzeba sobie tę świadomość wciąż uaktualniać.

Mam wrażenie, że Charamsa przestał sobie już dawno uaktualniać, kim jest i na jakie zasady sam się niegdyś zgodził. Jeśli sądzi, że popełnił wtedy błąd i jest czyjąkolwiek ofiarą, to niech zmieni swoją własną decyzję, a nie próbuje zmieniać - w tak oczywiście nieskuteczny sposób - całego Kościoła. No i to wszystko - o zgrozo - w przeddzień rozpoczęcia synodu.

środa, 30 września 2015

o cnotach kardynalnych

Dziś mówi się wszędzie o kompetencjach, sprawnościach, umiejętnościach... Asertywny musisz być, kreatywny... Najlepiej w zestawieniu: Bądź kreatywny! No już, czemu jeszcze nie jesteś?!

Zapraszam, by zajrzeć jednak do starej szafy katolickiego nauczania i przypomnieć sobie słowo cnota. Sięgając do definicji możemy stwierdzić tak: cnota to stała dyspozycja etyczna człowieka do posługiwania się władzami moralnymi - rozumem, wolą i zmysłami - aby czynić dobrze.

Dziś kilka słów o cnotach kardynalnych: roztropności, sprawiedliwości, męstwu i umiarkowaniu.

Skąd wzięła się nazwa "kardynalne"? Cardo znaczy po łacinie oś, punkt zwrotny, zawias. Stąd np. kardynałowie to kluczowe postaci, osie Kościoła...

Św. Robert Bellarmin, kardynał i doktor Kościoła, tak definiuje cnoty kardynalne:
"Cóż to jest mądrość? To pierwsza z czterech cnót kardynalnych. Noszą one to imię, ponieważ są to cnoty naczelne, z których wywodzą się wszystkie inne cnoty moralne i ludzkie. Mądrość bowiem włada rozumem a sprawiedliwość wolą. Umiarkowanie panuje nad rządzami a męstwo pogramia gwałtowność i gniew." 

Roztropność (prudentia) włada rozumem, każe odpowiedzialnie postępować. Ona wskazuje dobry cel, pomaga dobrać odpowiednie środki i określa okoliczności (czas, miejsce, sposób) tak, aby zamiar dobrze został zrealizowany. Tu obowiązuje stara zasada: Czyń dobro, zła unikaj! Roztropność kieruje sądem sumienia. "Człowiek rozumny na kroki swe zważa" (Prz 14, 15)

Sprawiedliwość (iustitia) kierują wolą. To gotowość, by oddać każdemu to, co mu się należy. Ta cnota dba o harmonię między brać i dawać, dba o równowagę dóbr. Tu obowiązuje zasada: Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe! Można też powiedzieć: Czyń drugiemu, co tobie miłe! To wersja bardziej pozytywna i w moim przekonaniu ciekawsza.

Umiarkowanie (temperantia) panuje nad pożądaniem. Ta cnota zapewniać ma opanowanie w dążeniu do przyjemności. Osoba umiarkowana kieruje swoje pożądania i pragnienia ku dobru, jest skromna i prosta. Nazwa łacińska zdradza nam ciekawą treść: "temperować się" człowiek musi, by być naprawdę szczęśliwym.

Męstwo (fortitudo) poskramia gniew i zapalczywość. Ta cnota to skok przez przepaść między zamiarem a czynem. Pomaga nam przezwyciężyć siebie samego i wszelki trud, by czynić dobrze, a zła unikać. To męstwo pozwala na czyny heroiczne, czasem po ludzku bezsensowne: by np. dla chwały Bożej oddać życie lub poświęcić siebie w obronie słabszych. Męstwo zapewnia wytrwałość i wierność w czynieniu dobra. Czasem do heroicznego aktu męstwa wystarczy przyznać się do błędu i powiedzieć przepraszam.

Cnoty kardynalne mogą być ciekawym punktem wyjścia do pracy nad sobą. Mogą też być dobrym kryterium w rachunku sumienia. Zachęcam, by odkryć je dla siebie.



poniedziałek, 6 lipca 2015

8 lat Summorum Pontificum

Już osiem lat minęło, odkąd swobodnie można odprawiać Mszę św. w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego, tzn. wedle przedsoborowych ksiąg. No i inne sakramenty również. Chwała Bogu za ten nietuzinkowy i odważny dar Kościoła.

W istocie podoba mi się ten pomysł Benedykta XVI., zgłaszam jednak moje wątpliwości.
O różnych zastrzeżeniach pisałem już wcześniej. Dziś chciałbym napisać o kilku moich kolejnych zastrzeżeniach, zapytaniach i zagadnieniach związanych z przywróceniem starszych form.


1. Największym moim zastrzeżeniem jest niezgodność kalendarzy między obiema formami rytu rzymskiego. W efekcie tatuś z córką idą do kościoła w niedzielę na 8.00 i przeżywają zupełnie inne święto, inne czytania i inne duchowe treści, niż mamusia z synkiem, która poszła do tego samego kościoła, ale na 12.00. To wypacza powszechność zewnętrzną Kościoła. I już nie możemy przywołać słów "z dzisiejszej Ewangelii"...

2. Teksty i formy zabobonne oraz mitologiczne, słusznie posprzątane ze starych ksiąg, nagle znów mogą być w powszechnym użyciu. Przykład: w mszach świętych za zmarłych nie błogosławi się ludowi ani razu, nie czyni się nawet znaku krzyża przy eucharystycznych rytach, ponieważ całe błogosławieństwo należy się zmarłemu. Tak jakby błogosławieństwo było podzielne i przez ten podział się osłabiało. Jakby łaska Boża była skondensowana i przez rozdzielanie się niejako rozcieńczała... herezja i zabobon!

3. Niektóre formy w księgach przedsoborowych są przestarzałą pozostałością z czasów, kiedy sytuacja wiernych była zupełnie inna, przez co formy te są kompletnie niezrozumiałe, bywają teologiczne błędne i dziś nawet oburzające.

Przykład: Forma Chrztu świętego, w której rodzice nie grają żadnej roli, pytania kierowane są do niemowlęcia a odpowiadają na nie świadkowie. Formy te pochodzą z czasów, gdy nie było zwyczaju chrztu niemowląt. Podobno bywało nawet tak, że rodzice dziecka w czasie odbywającego się chrztu zostawali w domu przygotowując stoły...

Przykład następny: Formuła uzupełnienia chrztu, którego udzielono w niebezpieczeństwie śmierci. Teksty te częściowo były teologicznie zupełnie błędne. Traktowały, jakby dziecko wcale nie zostało ochrzczone.

Przykład kolejny: Forma namaszczenia chorych. Modlitwa po namaszczeniu zawierała prośbę o całkowite wyzdrowienie. Wielu księży było wdzięcznych, że treść tej modlitwy ukryta jest w płaszcz języka łacińskiego. Żenującym było bowiem modlić się nad odchodzącym człowiekiem o jego zupełne wyzdrowienie...


Wciąż czekam, aż ktoś zauważy, że konstytucja o liturgii "Sacrosanctum Concilium" została napisana właśnie po to, aby odnowić liturgię, która już 70 lat temu wołała o konieczność reformy, a którą dziś sprawuje się jakby nigdy nic. Pytam - jak już pytałem tutaj - czy liturgia zapisana w przedsoborowych księgach nie woła już o reformę?


poniedziałek, 15 czerwca 2015

orientacja i ofertorium

Orient znaczy wschód. Orientacja jest więc skierowaniem się ku wschodowi. Mówimy często: Zorientuj się w tym czy owym. Mamy na myśli, by się w czymś rozeznać. Pierwotnie jednak chodziło o skierowanie się ku Wschodowi, ku świętemu miastu Jerozolimie - świętej Ziemi naszej wiary.


Przez wieki wszystkie kościoły były orientowane, tak by kierunek modlitwy był zawsze taki sam. Po Soborze Watykańskim II z orientacji budowli sakralnych zrezygnowano. Podobnie zrezygnowano niemal wszędzie z kierunku modlitwy kapłana ku Bogu, w stronę ołtarza stojącego najczęściej przy ścianie. Chociaż nie wszędzie. Proszę sobie wyobrazić, że w niektórych kościołach w centrum Monachium odprawia się do dzisiaj Mszę św. odnowioną i w języku narodowym, ale zewnętrzna forma, kierunek modlitwy, ołtarz i gesty pozostały niezmienione. I Bogu dzięki, bo na próżno szukać dokumentów Kościoła zachęcających kiedykolwiek do zmiany ołtarza na stół, za którym ma stać kapłan zwrócony ku ludziom. A w Monachium praktykuje się nawet tzw. ciszę kanonu.

Ostatnio przez internet przeszły wieści, że nowy prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów kard. Robert Sarah "zasugerował zmiany w liturgii". (Z przykrością cytuję Frondę, medium manipulatorstwem skompromitowane.) Wśród sugerowanych zmian miałoby się znaleźć np. przywrócenie orientacji kapłana. Podobno rozważa się nawet pozwolenie na używanie we Mszy św. elementów z Mszy św. w formie nadzwyczajnej (np. ofertorium).


O ile orientacja jest pomysłem bardzo dobrym - przecież obok wspomnianego Monachium, codziennie jest stosowana w Częstochowie a także niemal wszystkich sanktuariach szensztackich na całym świecie (ponad 200) - to pomysł z przywróceniem ofertorium jest bardziej skomplikowany.


To właśnie ten fragment Mszy św. zbierał w czasie soborowych przygotowań bardzo wiele krytycznych ocen i wniosków o reformę. W miejsce wielu dawnych i rozbudowanych modlitw, które w swej treści niepotrzebnie wyprzedzały Kanon, wprowadzono ich nieliczne redakcje oraz dwa teksty zupełnie nowe. Chodzi o modlitwy Błogosławiony jesteś, Panie Boże wszechświata... przy przygotowaniu darów. Wielu pytało, czy dzieje się to w zgodzie z liturgiczną zasadą ciągłości? Czy - by użyć słów z konstytucji o liturgii - te nowe formy wyrastają niejako organicznie z form już istniejących?

Głos w tej sprawie oddam kard. Józefowi Ratzingerowi:


"Musimy sobie uświadomić, że te modlitwy stołu, te błogosławieństwa, jak się je nazywa, krążą wokół tajemnicy paschalnej, na Paschę Izraela są ukierunkowane, z niej wyrastają i nią żyją. To oznacza, że stoją one w cichym uprzedzeniu wobec wielkanocnej tajemnicy Jezusa Chrystusa. Możemy te modlitwy nazwać adwentowymi i paschalnymi zarazem. Przede wszystkim jednak będziemy pamiętać, że tak właśnie modliła się święta rodzina, Jezus, Maryja i Józef, oraz że tak modlił się Jezus ze swoimi uczniami."


Jest jasne, że mało która część liturgii Mszy św. doznała bardziej radykalnych zmian niż właśnie ofertorium. Obok wątpliwości dotyczących organicznej ciągłości, pytano i o utratę charakteru ofiarnego Mszy św. Czy na skutek reformy liturgicznej Msza św. rzeczywiście przestała być Ofiarą? 


Głos jeszcze raz oddaję kard. Józefowi Ratzingerowi: 

"Już właściwie skromna wiedza na poziomie małego katechizmu powinna wystarczyć, aby rozpoznać, że "Ofiara" nigdy nie miała swojego miejsca w "ofertorium", a jedynie w modlitwie eucharystycznej, w Kanonie. To nie my ofiarujemy Bogu to czy tamto. Nowość Eucharystii polega na uobecnieniu Ofiary Chrystusa."

Na Soborze Trydenckim (1545-1563) Sakrament Eucharystii i Ofiara Eucharystii traktowane były oddzielnie i opracowane zostały w dwóch różnych dokumentach. Na Soborze Watykańskim II potraktowane zostały jako nierozerwalna jedność. Ten fakt możemy uznać za potwierdzenie i umocnienie katolickiej nauki o Eucharystii. 


(cytaty własnego tłumaczenia z: Joseph Ratzinger, Eucharistie - Mitte der Kirche, Vier Predigten von Joseph Kardinal Ratzinger, München 1978.) 

piątek, 27 marca 2015

Liturgia Słowa

Z pism Justyna Męczennika wiemy, że już w połowie drugiego stulecia Eucharystię poprzedzała liturgia słowa (Apologia I, 65-67).


Przez wieki potrydenckie utrzymywało się wobec liturgii słowa swoiste zdystansowanie. Długo msza protestancka była raczej ''mszą Słowa'', msza katolicka raczej ''mszą Sakramentu''. Martin Luther widział w Słowie, zwłaszcza w kazaniu, uobecnienie Chrystusa.
Kazanie we mszy katolickiej nie należało w ogóle do liturgii. Kapłan przerywał Mszę św., zdejmował manipularz i udawał się na ambonę, by obok różnych ogłoszeń wygłosić także kazanie. Do dzisiaj niektórzy biskupi, po odczytaniu Ewangelii, rozpoczynają kazanie od znaku krzyża, jakby rozpoczynała się jakaś odrębna liturgia. To pewnego rodzaju ignorancja reformy liturgicznej, zaszłość z minionych stuleci.

Potrzeba było 400 lat, by porzucić strach i odrazę wobec wszystkiego, co protestanckie. I to niezależnie od wartości rzeczy samej w sobie!
Na drodze posoborowej reformy nie tylko homilia stała się integralną cześcią liturgii Mszy świętej. Na przykład możliwa okazała się również komunia św. pod obiema postaciami.

W punkcie 56 Konstytucji o Liturgii czytamy: 
"Dwie części, z których niejako składa się Msza święta, mianowicie liturgia słowa i liturgia eucharystyczna, tak ściśle łączą się ze sobą, że stanowią jeden akt kultu. Dlatego Sobór święty usilnie zachęca duszpasterzy, aby w katechezie gorliwie pouczali wiernych o obowiązku uczestniczenia w całej Mszy świętej, zwłaszcza w niedzielę i święta nakazane." 

Ojcowie soborowi zdawali sobie sprawę, że dla wielu ludzi zupełnie "wystarczające" było uczestnictwo tylko w części eucharystycznej Mszy św. Słynne są opowieści o panach, którzy na czas kazania wychodzili z kościoła na papierosa. Może to przypadki jednostkowe. Na tyle jednak sprawa była poważna, że powyższy apel znalazł się bezpośrednio w samej konstytucji o liturgii. 
Dodatkowym szkodnikiem były w tej sprawie przedsoborowe podręczniki teologii moralnej. Nieobecność na Mszy św. w niedziele i święta nakazane obarczona była kategorią grzechu ciężkiego. Gdy jednak ktoś zjawił się przed rozpoczęciem Ofiarowania, zaciągał na siebie jedynie grzech lekki... I można czasem odnieść wrażenie, że to myślenie w ludziach pozostało.  

Dziś jest dla nas oczywiste, że Msza św. składa się z dwóch części. Że zaproszeni jesteśmy do dwóch stołów: stołu Słowa i stołu Ciała Pańskiego.
Święty Sobór przywrócił należyte miejsce Słowu Bożemu w liturgii. A znajomości i podejścia do Pisma św. możemy się od protestantów nadal uczyć. 


poniedziałek, 9 marca 2015

co tam w świecie...

Pożegnania należą do naszego życia. Żal i smutek wypełniają serce, które jednak raduje się też tym, co nowe. Czasem wdziera się śmierć. Ona jest tajemnicą.


Francuski realista Gustave Courbet (1819-1877) jest autorem powyższego obrazu: "Le Bord de mer à Palavas". Obraz ten oddaje, co ostatnio mnie nachodzi: macham na pożegnanie a zarazem spoglądam w nowy, nieznany horyzont (nadzieja). Skończyłem moje studia (radość). Mam dyplom Uniwersytetu Monachijskiego (duma). Tragicznie zginął jeden z moich hinduskich współbraci (niedowierzanie). Wracam na dłużej do Polski (spokój). Żegnam się z Monachium (żal). Czuję się całkiem nieźle (wiara). Do zobaczenia w Polsce.